Zmarł Tadeusz Mazowiecki

mazowiecki_200x

– Spotykałem Premiera. Kontakt z Nim nie był dla mnie łatwy. Bywał kapryśny. Złośliwy. Czasami nie odpowiadał na pytania, uśmiechał się i pozostawiał je zawieszone. Był naprawdę Wielkim Człowiekiem – wspomina Tadeusza Mazowieckiego prezes Stowarzyszenia im. Jana Karskiego Bogdan Białek.

Jeszcze miał być przecież w Kielcach. Planowaliśmy w Stowarzyszeniu spotkanie z Premierem. Miał Mu towarzyszyć Jacek Ambroziak i Olek Hall. Namawianie się ciągle napotykało jakieś trudności. Coś przeczuwałem, ale nie przywiązywałem do tego większej wagi. Premier zawsze źle wygladał, z trudnością oddychał, sprawiał czasami wrażenie, jakby już za chwilę trzeba było wzywać pogotowie. Palił dużo papierosów.

Zagadką była Jego samotność. I niedostępność. Był taki czas, gdy nie pełnił żadnych funkcji publicznych. Napisał do mojego przyjaciela osobisty list. Uskarżał się na pustkę w swoim życiu, na samotność i opuszczenie. Było to zaskakujące.


Zaskakiwał. Jak wtedy, gdy kontestował w 1989 roku „listę” Wałęsy i odmówił kandydowania w pierwszych częściowo wolnych wyborach powojennych. I wtedy, gdy jednak zgodził się tworzyć nowy rząd. I wtedy, gdy jednak zdecydował się wystąpić przeciwko szanowanemu przez siebie Wałęsie w wyborach prezydenckich. I wówczas, gdy postanowił tworzyć nową partię. I wtedy, gdy ustąpił z funkcji jej przewodniczącego.

Spotykałem Premiera. Kontakt z Nim nie był dla mnie łatwy. Bywał kapryśny. Złośliwy. Czasami nie odpowiadał na pytania, uśmiechał się i pozostawiał je zawieszone.

Był naprawdę Wielkim Człowiekiem. I dlatego tyle ujadania wokół Niego było i zapewne będzie jeszcze przez wiele, wiele lat. Nie dadzą Mu spokoju. Temu, który wniósł do naszego życia publicznego swoją „siłę spokoju”. Jedyną filozofię polityczną, która ma sens.

                                                                                                                                                                     Bogdan Białek

 

Kompromis niejedno ma imię

(tekst ukazał się w „Charakterach”, w styczniu 2003 roku)

 

Tadeusz Mazowiecki (1927-2013)

 

Kompromis jako pojęcie ma różne konotacje. W świecie anglosaskim są one dobre: kompromis rozumiany jest jako skuteczne narzędzie rozwiązywania problemów politycznych. Polacy są na ogół podejrzliwi wobec pojęcia kompromisu i dlatego u nas ta konotacja jest jeśli nie zła, to w każdym razie niechętna. Ale kompromis różne ma imiona. Nie tylko dlatego, że każdorazowo dotyczy innej sytuacji i tylko w jej kontekście tak naprawdę może być oceniany. Ma różne imiona także dlatego, że można mówić o różnych jego poziomach.

 

Można więc mówić o kompromisie z samym sobą, w jednostkowych decyzjach i wyborach. Często bywa on po prostu równoznaczny z oportunizmem. Ale ci, którzy idą na taki kompromis, mogą mieć pewne racje i zazwyczaj nie godzą się na to, by ich decyzje widzieć jedynie w kategoriach oportunizmu. W okresie Gierka, a więc bardziej już pragmatycznego komunizmu, wielu ludzi (ekonomistów, menadżerów) zapisywało się do PZPR, sądząc, że jedynie wtedy będą mogli coś zrobić. Nie usprawiedliwiam tego, tylko racje te wyjaśniam. Prędzej czy później owe racje okazywały się złudzeniem, a pozostawał ten kompromis z samym sobą, z własnymi zasadami.

 

Drugi poziom kompromisu, częstego w polityce, występuje przy tworzeniu koalicyjnych rządów. Dzieje się to w różnych krajach. Taki kompromis wymaga trudnych uzgodnień, ale i pewnego stopnia wspólnego widzenia sposobów rozwiązywania problemów, przed jakimi staną rządzące koalicje. W kraju demokratycznym nie może to być kompromis z ugrupowaniami skrajnymi, które odrzucają samą demokrację. Wymaga on też pewnego minimum wzajemnej rzetelności partnerów.

 

Trzeci i najpoważniejszy rodzaj kompromisu występuje wtedy, kiedy trzeba wybrać historyczną drogę postępowania. W polskiej myśli historycznej i publicystyce politycznej trwa niekończąca się dyskusja o margrabim Wielopolskim. Czy należało przeć do powstania styczniowego, czy dążyć do kompromisu, który dawał jakieś szanse polskim instytucjom? Są takie spory, które pozostają w historii nierozstrzygnięte. I ten pewnie do nich należy.

 

Istniał też spór dwóch wielkich orientacji politycznych Romana Dmowskiego i Józef Piłsudskiego – z jednej strony orientowania się na Rosję i szukania może najpierw autonomii, a później pełnej niezależności dla Polski; z drugiej stawiania na niepodległość, ale związanego przynajmniej na początku z państwami centralnymi. Piłsudski też na pewien kompromis musiał pójść, bo swoje legiony tworzył u boku Austrii. I choć zapewniał im polskie orły na czapkach i polskiego ducha, własne dowództwo, to jednak były one podporządkowane dowództwu austriackiemu. Do czasu, bo później Piłsudski dał się internować w Magdeburgu, i to było jego odejście od państw centralnych. Z kolei w Rosji wybuchła rewolucja. Dmowski nie musiał już orientować się na Rosję, lecz na państwa zachodnie. Od Rosji Radzieckiej, hołdującej wtedy światowej ekspansji rewolucji, nie mógł się spodziewać drogi do rozwiązania niepodległości Polski. Spór o orientację trwał potem długo, podskórnie powracał w Polsce niepodległej, a jednak i Dmowski, i Piłsudski w decydujących momentach potrafili ze sobą współpracować. Tak było wtedy, gdy Piłsudski został naczelnikiem państwa, a Dmowski i Paderewski reprezentantami Polski w konferencji wersalskiej. Tak było również w momencie największego zagrożenia w 1920 roku.

 

Te wielkie sytuacje historyczne zdarzyły się też w naszych czasach. Miałem możność uczestniczenia w trzech takich sytuacjach historycznych, które wymagały zdolności do kompromisu. Pierwsza z nich to porozumienia sierpniowe w 1980 roku. Musieliśmy uznać tamtą władzę państwową, a rządzący otworzyć możliwość powstania niezależnego ruchu związkowego i politycznego. Druga sytuacja to Okrągły Stół. Warunkiem rozpoczęcia rozmów było tu przywrócenie „Solidarności”. Ale porozumienie wymagało wyjścia sobie naprzeciw i w jakiejś mierze wzięcia współodpowiedzialności za kraj. To potem poszło dalej: poprzez wybory czerwcowe do utworzenia mojego rządu i faktycznej zmiany ustroju. Trzecia wreszcie sytuacja to debata konstytucyjna. Wymagała ona przekonania się, czy SLD i PSL, które miały większość w Sejmie, są zdolne do dialogu i nie chcą wszystkiego narzucać. Probierzem i w pewnym sensie punktem zwrotnym stała się dyskusja o preambule do konstytucji. Ileż było głosów skrajnych, odrzucających ten konstytucyjny kompromis! A przecież dziś nawet skrajni przeciwnicy tego nie mówią, co mówili wtedy.

 

Różnie jest więc z oceną kompromisów w momencie ich zawierania i później – w historii. Nie tylko naszej zresztą. Generał de Gaulle (ostatnio świetną książkę o nim wydał Aleksander Hall; polecam ją wszystkim, którzy jej jeszcze nie czytali) – człowiek, dla którego motorem postępowania było jego wyobrażenie o wielkości Francji – dokonał rozwodu algierskiego wbrew obozowi ultrasów, wśród których znajdowało się wielu jego generałów i dawnych współpracowników. Ostateczny rezultat nie był taki, jakiego de Gaulle chciał i jaki sobie wyobrażał. Po tym rozwodzie Algieria była wprawdzie niepodległa, ale bardzo z Francją związana. Czy jednak uwolnienie się od koszmaru wewnętrznego konfliktu to nie był dobry rezultat dla Francji?

 

Ostatnio na prośbę Rady Europy przebywałem w Republice Mołdowy (czyli Mołdawii). Wraz z dwoma innymi osobami miałem poprowadzić seminarium na temat tamtejszego okrągłego stołu. W rezultacie, zorientowawszy się na miejscu w sytuacji, musieliśmy przeprowadzić rozmowy z trzema najważniejszymi stronami istniejącego tam konfliktu. Trzeba wiedzieć, że ta mała republika, licząca cztery miliony ludzi, jest podzielona, że oderwało się od niej Naddniestrze (jako nieuznawane przez nikogo quasi-państewko). A więc jak przywrócić jedność kraju? Mołdowa ma też dwa inne kluczowe problemy: Jak z demokracji często pozornej doprowadzić do demokracji rzeczywistej? Jak uzyskać poczucie tożsamości państwowej Mołdowy w sytuacji, gdy jedni ciągną ku Rumunii, a drudzy ku Rosji? Po tym krótkim pobycie nie wiem, czy potrafią to rozwiązać, czy ich okrągły stół będzie miejscem dialogu i wypracowania kompromisu, czy tylko – jak dotąd – mało zobowiązującym forum debaty politycznej.

 

Polska i Europa przeżywają właśnie w dni, które wymagają kompromisu. Wchodzenie do Unii Europejskiej wymaga od przywódców państw zachodnich nie tylko spojrzenia buchalterów, ale także spojrzenia mężów stanu. My sami musimy widzieć to jako sprawę ogólnonarodową, a nie tylko sprawę jednej z opcji politycznych.

 

Kompromis – przekonałem się o tym ostatnio w Mołdawii – wymaga zdolności do dialogu. Jeśli jej nie ma, to nie można zbudować jego rzetelnych podstaw. Musi też wystąpić zdolność do wyjścia sobie naprzeciw. Nie można zakładać, że kompromis ma prowadzić do uwzględnienia racji tylko jednej strony. Inaczej mówiąc, kompromis wymaga pewnego minimum rzetelności. Inaczej jest kapitulacją albo grą pozorów. Wymaga zrozumienia społecznego, a także odwagi, by na przekór często pochopnym sądom jego ostateczną ocenę powierzyć historii.