Zatrzymać to, co ulotne

cienie200

„Prowincje” oraz „Cienie i ślady” – to tytuły dwóch tomów, stanowiących wybór tekstów Bogdana Białka, prezesa Stowarzyszenia im. Jana Karskiego, zarazem twórcy i redaktora naczelnego magazynu psychologicznego „Charaktery” 

Publikacje są podsumowaniem czterdziestu lat pracy dziennikarskiej, bardzo osobistą wyprawą w przeszłość i spojrzeniem w przyszłość.

Piotr Żak: Te dwa tomy złożone są z wielu części, świadczących o rozległości Twoich zainteresowań. Czy któraś z tych dziedzin jest Ci wyjątkowo bliska?
– Nie… Ja nie mam poczucia separacji części mnie, moich zainteresowań, moich poglądów. Mam raczej poczucie dużej spójności mojego życia, tego, że wszystko jest w nim powiązane, stanowi pewną całość. Kiedyś Lidia Mieścicka-Mellibruda powiedziała mi chyba najpiękniejszy komplement, jaki w życiu usłyszałem: „Bogdan, ty masz taką rzadką mądrość – przychodzisz, kiedy chcesz, i odchodzisz, kiedy chcesz”. Nie wiem, czy to jest mądrość, ale Lidia wskazała mi na coś naprawdę istotnego. Oczywiście, to przychodzenie i odchodzenie można rozumieć jako niedojrzałość, infantylizm, kierowanie się impulsami, zachciankami. Nie mam jednak poczucia, że kierowałem się w życiu impulsami.

 

To, co robiłem, zawsze było pewną konsekwencją różnych zdarzeń, ich harmonijnym ciągiem. Na przykład nigdy nie miałem poczucia, że pracuję, bo zawsze robiłem to, co mnie interesowało. Dobrym przykładem jest moja praca na uniwersytecie. W tamtych czasach, w latach 80., UJ był ostoją wszelakiej wolności, cała ówczesna ponura rzeczywistość jakby odbijała się od szklanego klosza. Spotykałem się z kilkoma kolegami z wydziału filozoficzno-historycznego i prowadziliśmy fascynujące rozmowy. Miałem wtedy takie poczucie, że jestem wśród inteligentnych ludzi i do nich pasuję – oni rozumieli, co ja do nich mówię, a ja rozumiałem, co oni do mnie mówili. Była to przyjemna praca, niezbyt obciążająca czasowo, przyzwoicie płatna, dająca możliwości zarobienia dodatkowych pieniędzy czy wyjazdów za granicę… I nagle poczułem bezsens tego, co robię. Miałem poczucie, że mi życie ucieka, mija na jakichś błahych przyjemnostkach.

 

ksiazka_mysliwski

Zrozumiałem, że uniwersytet nie jest miejscem dla mnie. Kiedy powiadomiłem przełożonych o mojej decyzji, byli zszokowani. Od profesor Przetacznikowej usłyszałem słowa, które chyba na zawsze zapadły mi w pamięć: „Panie kolego, na uniwersytet się nie przychodzi i z uniwersytetu się nie odchodzi, na uniwersytet jest się powołanym i można być z niego tylko odwołanym!”. Do pracy przyjął mnie Jerzy Mellibruda, którego darzę niezmienną czcią i szacunkiem i szczycę się naszą przyjaźnią, niezmiernie ważną w moim życiu. Zająłem się pomaganiem ludziom uzależnionym od alkoholu i w tej pracy znalazłem głęboki sens. Tak więc dla mnie psychologia, alkoholicy, kwestie żydowskie, kwestie przeszłości, jeszcze jakieś inne sprawy są ze sobą mocno splecione, nic nie jest od siebie oderwane.
 

Lektura tych książek pokazuje, że swoistym spinaczem wszystkiego, co Cię interesuje, jest zwykły człowiek, jego codzienne, zwyczajne życie…
– Takie spojrzenie jest pewnie efektem mojego życia. Moi rodzice byli prostymi ludźmi, prowadziliśmy zwyczajne życie, typowe dla milionów obywateli tego kraju. Doznawaliśmy ubóstwa, niedostatku, cierpienia, ale przeżywaliśmy też radość, doświadczaliśmy chwil bardziej obfitych. Nie przewidywałem nigdy, że moje życie będzie miało jakiś nadzwyczajny charakter. Nigdy nie ciągnęły mnie ani wielkie salony, ani wielkie przestrzenie. Była w tym chyba taka naturalna, choć mało uświadamiana przez wiele lat, zgoda na to, co mi życie przynosi. Już jako małe dziecko musiałem być bardzo samodzielny, zadbać o pożywienie, o ciepły kąt, czasami o jakiś przyodziewek. I już wtedy nie odstępowało mnie pytanie: „Co mogę w tej sytuacji zrobić?”. Czasami wiedziałem od razu, co powinienem zrobić, częściej nie wiedziałem, ale wtedy starałem się dowiedzieć. Pytałem innych albo zwracałem się do Boga, albo po prostu siedziałem i czekałem, aż się dowiem. I prawie zawsze się dowiadywałem. Czasami okazywało się, że najlepsze, co mogę zrobić, to nic nie robić, a rzeczy same się układały.

 

Tę ciekawość, o której mówisz, szczególnie widać w rozmowach, zawartych w drugim tomie. Żaden z rozmówców nie jest przypadkowy. Każdy potrafił pokazać Ci coś nowego, skłonić do spojrzenia z innej perspektywy na zwyczajne z pozoru sprawy.

– Dla mnie dużym problemem jest kontakt ze współczesnymi młodymi ludźmi, z którymi po prostu nie potrafią rozmawiać. Nie mam cierpliwości do ich braku cierpliwości, do ich poczucia, że wszystko wiedzą, że ponieważ myślą, to mogą wypowiedzieć dowolną opinię. Bardzo rzadko słyszę od nich pytania. Natomiast cechą mojego pokolenia, a przynajmniej mojej grupy rówieśniczej, było szukanie tych, którzy mogą nam coś powiedzieć, i zadawanie im pytań. Czuliśmy, że istota wszystkiego tkwi w formułowaniu pytania, że nawet szukanie odpowiedzi nie jest tak ważne. Dosyć wcześnie zrozumiałem, że na końcu drogi poznania nie jest wiedza, tylko pytanie. Teraz jestem na takim etapie życia, kiedy właściwie ani wiedza, ani pytanie już mnie nie intryguje.

  ksiazka_awdiejew 

A co Cię intryguje?
– Bycie. Nie ma nic ważniejszego niż ten moment, który jest. Niedawno przez chwilę miałem poczucie, że coś poznałem, że coś wiem. Ten moment minął i gdybyś mnie zapytał, czego się dowiedziałem, to nie byłbym w stanie Ci odpowiedzieć. Ale to była taka wewnętrzna jasność: „Wiem, zrozumiałem”, chociaż myślę, że te słowa, których używam, nie są adekwatne. Chcę przez to powiedzieć, że mam w sobie coraz większą zgodę na to, że nie wiem. Nie wzbudza to we mnie niepokoju, ale równocześnie nie oznacza, że nie jestem ciekawy. Na przykład ogromną ciekawość wzbudza we mnie spotkanie z drugim człowiekiem: co to znaczy spotkać się? kiedy się spotykamy? co się dzieje w spotkaniu? Nie tylko chodzi o stanięcie twarzą w twarz z drugim człowiekiem, o wymianę spojrzeń; nie tylko chodzi o milczenie, o ciszę. To jest coś znacznie więcej, to jest misterium, misterium codzienności. Dla mnie największym misterium jest zwykły człowiek, szare życie. Zwróć uwagę, że wszyscy moi rozmówcy prowadzili zwykłe życie – pan Kapuściński, pani profesor Skarga, ksiądz Twardowski. Można by się żachnąć, powiedzieć: „Jak to?! Kapuściński prowadził zwykłe życie? Przecież on tyle jeździł!”. No tak, ale tam, gdzie pojechał, prowadził normalne życie, troszczył się o zdrowie, o mieszkanie, o jedzenie. Zatem miejscem, w którym spotykałem się z moimi rozmówcami, była właśnie zwyczajność. W rozmowach nie pytam ich o niezwykłe zdarzenia, wielkie doznania, głębokie myśli. Rozmawiamy o codzienności.

 

Kiedy wziąłem do ręki te dwie książki, pomyślałem: „Ładne… Ale to tylko tyle? Czterdzieści lat życia i to wszystko?”…
– Przede wszystkim musisz pamiętać, że w trakcie tych czterdziestu lat było kilka długich przerw. Rzeczywiście, pracę dziennikarską zacząłem w 1973 roku. W ówczesnym dzienniku białostockim pracowałem do stycznia 1976 roku, odszedłem przed wydarzeniami czerwcowymi. Wtedy nawet ja, bardzo młody człowiek, wiedziałem, że ten system jest nieludzki. Na początku lat 70. pojawiła się nadzieja na jakąś zmianę na lepsze, jednak szybko zniknęła. Mało tego, coraz bardziej widoczny stawał się cynizm, nikt nawet nie próbował udawać, że nie robi nic złego. Potem sporadycznie pisywałem do różnych periodyków, a gdy wybuchł stan wojenny, przez parę lat współpracowałem z pismami podziemnymi, Potem była „Gazeta Wyborcza”, po paru latach „Charaktery”. Tak więc istniała ciągłość. A że niewiele jest tekstów w tych książkach… Czy ja wiem?

 

Wiesz dobrze, że napisałem znacznie więcej, więc nie o to chodzi, żeby się chwalić. Ważne jest o coś innego. Praca dziennikarza ma to do siebie, że jest bardzo ulotna. Chodziło więc o to, żeby coś zatrzymać, utrwalić. Przecież te książki powstały dla moich bliskich, dla moich przyjaciół, dla ludzi, z którymi zetknąłem się przy różnych okazjach. A że mam okazję i możliwości coś zmaterializować, to dlaczego z nich nie skorzystać? Poza tym sam trud włożony w przygotowanie pokazuje, dlaczego warto było tę książkę zrobić. Gdybyśmy to zaniedbali, to za dziesięć lat ja jako autor już bym nie pamiętał, gdzie co było. Wszystko by przepadło… A tak coś jest… Niedawno rozmawiałem z moim serdecznym przyjacielem, który ma udowodnioną ciągłość swojej rodziny od XI wieku. Ja nie mam takiej historii, moja pamięć rodzinna kończy się na dziadkach, a i tak o tych ze strony ojca jestem w stanie powiedzieć zaledwie kilka słów. Dlatego dla mnie utrwalenie choćby kawałka mojego życia ma bardzo duże znaczenie. Kruchość, ulotność życia jest fascynująca, ale chciałoby się choć na chwilę, na moment coś zatrzymać. To zatrzymanie też oczywiście jest iluzją, bo książki wyjątkowo łatwo zniszczyć, ale przynajmniej przetrwają trochę dłużej niż kilka godzin.

Bogdan Białek – (ur.1955) prezes Stowarzyszenia im. Jana Karskiego. Jest także psychologiem, wydawcą, dziennikarzem oraz założycielem i redaktorem naczelnym magazynu „Charaktery”.

Jako dziennikarz zadebiutował w sierpniu 1973 w „Gazecie Białostockiej”. W Kielcach zamieszkał w 1979 roku, po ukończeniu psychologii na UJ. W 1980 roku założył „Notes”, jedno z pierwszych pism solidarnościowych, i był jego redaktorem naczelnym. Pracował też naukowo na WSP w Kielcach, a potem na UJ. W połowie lat 80. związał się z Instytutem Psychologii Zdrowia. Porzucił jednak psychologię i w styczniu 1990 stworzył pierwszy regionalny dodatek do „Gazety Wyborczej”. W roku 1997, po rozstaniu z „GW”, rozpoczął wydawanie „Charakterów” – pierwszego polskiego magazynu psychologicznego „dla każdego”. Z czasem utworzył Wydawnictwo Charaktery, które obok flagowego tytułu wydaje inne czasopisma psychologiczne oraz książki. Od wielu lat energicznie działa na rzecz pojednania polsko-żydowskiego oraz chrześcijańsko-żydowskiego.

Książki do kupienia w salonach prasowych Empiku, dobrych księgarniach i e-sklepie: www.sklep.charaktery.eu