Prezes Stowarzyszenia Bogdan Białek, twórca i redaktor naczelny jedynego polskiego pisma psychologicznego „Charaktery” opublikował książkę poświęconą dr Markowi Edelmanowi pt. „Kilka rzeczy o Doktorze, które trzeba o nim wiedzieć.”
Marek Edelman urodził się w 1921 roku w Homlu na Białorusi. Niebawem rodzina przeniosła się do Warszawy – po tym, jak jednego dnia jedenastu braci matki, eserowców, rozstrzelali bolszewicy. Wkrótce zmarł ojciec, a matka – gdy Marek Edelman miał 13 lat. Po wielu latach o ojcu powie, że pamięta go tylko z jednej sceny, kiedy siedzi mu na kolanach.
„Gdy moja matka umarła, zaopiekowały się mną jej przyjaciółki, oczywiście z Bundu. Przez parę lat pozostawałem w tym samym domu, bo było tam mieszkanie, z którego wynajmowania żyłem. Potem mieszkałem u znajomych mamy, to oni nauczyli mnie radzić sobie w życiu” – wspomina Edelman w książce Strażnik. Przy innej okazji powie o Warszawie: „To jest moje miasto. Tutaj nauczyłem się mówić po polsku, żydowsku i niemiecku. Tutaj nauczyli mnie w szkole, że zawsze trzeba zwracać uwagę na drugiego człowieka […], ale i tu po raz pierwszy dostałem po pysku za to, że jestem Żydem”.
Edelman dorastał w środowisku socjalistów żydowskich, jeszcze przed wojną został aktywistą ich partii – Bundu. „Bundowcy nie czekali na Mesjasza ani nie zamierzali wyjeżdżać do Palestyny. Uważali, że Polska to jest ich kraj, i bili się o Polskę socjalistyczną, sprawiedliwą, w której każda narodowość – Polacy, Żydzi, Ukraińcy i Niemcy – miałaby kulturalną autonomię, a prawa mniejszości byłyby zagwarantowane”.
Gdy wybuchła wojna, Edelman opuścił Warszawę, ale wrócił po miesiącu. „Na Żelaznej dwóch Niemców postawiło Żyda na beczce. Wielkimi nożycami zaczęli mu strzyc brodę. Wokół mały tłumek, przeważnie Żydów, przyglądający się temu widowisku z uciechą. Wielu się śmiało. Ten człowiek na beczce poddany był najgorszemu upokorzeniu, gorszemu od chłosty. Patrząc na to, postanowiłem sobie, że nigdy, przenigdy nie pozwolę postawić się na beczce” (Strażnik).
W 1942 roku Edelman był współorganizatorem Żydowskiej Organizacji Bojowej, po śmierci Mordechaja Anielewicza został jednym z dowódców powstania w getcie warszawskim.
Był świadkiem śmierci tysięcy ludzi, głodu, gwałtów i mordów. Jako jeden z nielicznych przeżył powstanie, kanałami przedostał się z kilkoma bojowcami na aryjską stronę. Walczył w powstaniu warszawskim. „Natknąłem się na posterunek AK. Miałem przepustkę. Otoczyli mnie. Powiedzieli: »Kamienica zapaliła się od dachu. Ty to zrobiłeś, Żydzie, jesteś niemieckim szpiegiem«. Ktoś wrzasnął: »Postawić go pod mur i kula w łeb« […] Postawili mnie twarzą do muru, z rękami w górę opartymi o ten mur. Pomyślałem, że te skurwysyny naprawdę zaraz mnie rozstrzelają” – wspomina w książce Strażnik.
Po upadku powstania w getcie, razem z innym dowódcą z getta, Antkiem Cukiermanem, Edelman ukrywał się w Grodzisku Mazowieckim. Dzień wkroczenia do tego miasta Rosjan w 1945 roku był dla Cukiermana „najsmutniejszym dniem w życiu, bo uświadomił sobie, że nie ma już żydowskiego narodu i że zostali ostatnimi Żydami na tej ziemi” (Joanna Szczęsna, „Koniec żydowskiego życia w Polsce”).
Po latach Edelman w rozmowie z Konstantym Gebertem wyzna: „Dla mnie żydostwem jest to, żeby być z tymi ludźmi, których tutaj już nie ma, i z tym wszystkim, co zostawili po sobie. I tyle”. Jacek Kuroń napisze o nim: „Dla niego Żydem jest każdy, kto jest prześladowany – niezależnie od tego, gdzie i kiedy dotykają go represje. Patrzy na współczesność z tej właśnie perspektywy – obrony prześladowanych i słabych”.
Po wojnie Edelman nadal działał w Bundzie, nie dopuścił do jego połączenia z PPR, spowodował, że partia ogłosiła samorozwiązanie. Ani do PPR, ani do PZPR nigdy nie wstąpił. „Zawsze uważałem komunizm za inny gatunek faszyzmu, pod innymi hasłami wykonujący to samo” – mówił mi w 2004 roku.
Po wojnie rozpoczął się masowy exodus Żydów z Polski, głównie do Palestyny. Wyjazdy nasiliły się zwłaszcza po pogromie w Kielcach w 1946 roku, podczas którego tłum zamordował 42 osoby. Edelman przyjechał następnego dnia do Kielc tak zwanym pociągiem sanitarnym. „Z Warszawy do Kielc pociąg zatrzymywał się na wielu stacjach, prawie na każdej leżeli zabici Żydzi, którzy prawdopodobnie byli albo z miasteczka, albo wyciągnięci z pociągu. Według świadków w pogromach i pojedynczych mordach zabito wówczas ponad tysiąc Żydów” – wspominał podczas naszej rozmowy.
Wyjechali najbliżsi współpracownicy, przyjaciele, koledzy, resztka tych, którzy przetrwali. W 1946 roku Edelman zamieszkał w Łodzi, tutaj się ożenił, skończył studia medyczne, został wybitnym kardiologiem, zyskał międzynarodową sławę jako lekarz. W 1966 roku został zwolniony z pracy w Szpitalu im. S. Sterlinga, dwa lata później wyrzucono go ze szpitala wojskowego, a w 1968 z powodów politycznych nie przyjęto jego habilitacji. Po nagonce antysemickiej wyjechały z Polski żona i dzieci Edelmana. On został.
Latami nie widział się z rodziną – nie otrzymał paszportu, zaś żona bała się przyjazdu do Polski, bała się, że nie zdoła wyjechać z powrotem. W połowie lat 70. Edelman działał w Komitecie Obrony Robotników, potem w „Solidarności”. Został internowany w 1981 roku. W latach 90. angażował się w nakłonienie NATO do interwencji w Kosowie. Działał na rzecz pokoju na Bliskim Wschodzie.
Hanna Krall, autorka książki o Edelmanie Zdążyć przed Panem Bogiem, w jednym z wywiadów stwierdzi: „Edelman ma swoje sprawy z Panem Bogiem, mam wrażenie, że i Pan Bóg ma z nim swoje sprawy”.
„Marek Edelman – mówi Krall – zawsze miał ambicję zdążyć – jako żołnierz podczas wojny i jako lekarz w czasach powojennych. Chciał być punktualnie na miejscu wtedy, gdy zjawiała się śmierć, żeby ją, jeśli to możliwe, uprzedzić”.
„Bo Marek przez swą nieustanną aktywność zmusza nas stale do zastanowienia się nad sobą – naszą obojętnością, lenistwem, strachem”, pisał w „Tygodniku Powszechnym” Jacek Kuroń. „Można się zastanawiać, z czego wynika zaangażowanie Marka? Otóż on wciąż jest Komendantem powstania w getcie…”
Bogdan Białek