Stowarzyszenie im. Jana Karskiego w Kielcach, Niemiecki Instytut Historyczny w Warszawie, Filmoteka Narodowa – Instytut Audiowizualny, Instytut Słowacki w Warszawie, Czeskie Centrum, Instytut Goethego w Warszawie od 4 września do 13 września 2018 roku w siedzibie Stowarzyszenia im. Jana Karskiego – Instytucie Kultury Spotkania i Dialogu (ul. Planty 7, Kielce) przedstawią wspólną panoramę roku 1968 widzianą przez pryzmat filmów fabularnych. Dotyczy to też sztuki filmowej, gdyż kino lat sześćdziesiątych pokazuje ważną i jednoczącą rolę sztuki: szukania nowych form wyrazu, odważnej estetyki, wyzwalania się z kagańca konwencji stylistycznych. Rok 1968 jest nie do pomyślenia bez filmowych „nowych fal”.
Instytut Kultury Spotkania i Dialogu, godz. 17.00. Wstęp wolny
„Stokrotki” (Sedmikrásky), 1966, Czechosłowacja, reż. Věra Chytilová, scen. Věra Chytilová, Ester Krumbachová, Pavel Juráček, zdj. Jaroslav Kučera
Jeśli należałoby wskazać jeden tytuł czechosłowackiej filmowej nowej fali, który najmniej stracił na aktualności i wciąż zaskakuje inwencją wizualną, byłyby to „Stokrotki”. Histeryczne wręcz poszukiwanie formy filmowej – warto zwrócić uwagę na fantastyczne zdjęcia i eksperymenty z taśmą filmową autorstwa Jaroslava Kučery oraz scenografię i stroje Ester Krumbachovej, jednej z autorek scenariusza – współgra z ekstatyczną galopadą wątków. Chytilová opisywała pracę nad filmem w następujący sposób: „Byłam jak myśliwy, który idzie za zwierzyną”. I rzeczywiście, wyczuwalna zachłanność i pasja pozwalają na konotacje łowieckie. Zdobywanie to także temat „Stokrotek”: Maria I i Maria II dosłownie polują na mężczyzn, zostawiając ich bez emocji i pieniędzy. Ale świat bohaterek nie obraca się wyłącznie wokół płci przeciwnej: to jest jeden, wcale nie najważniejszy element zepsutego świata, który obie Marie chcą zepsuć jeszcze bardziej. Szukają ekscesu, przekraczają bariery i niszczą wspólne mienie, demolując mieszkania, objadając się i rzucając jedzeniem. Licytacja na wyzwania jest sprawdzianem dla nich samych i dla świata: czy granice istnieją? Takiego zdania były ówczesne władze Czechosłowacji, których partyjni przedstawiciele publicznie krytykowali film, a on sam, choć nie został oficjalnie zakazany, był rzadko wyświetlany. Milan Kundera, który mieszkał w Pradze, musiał się udać o położonego 200 km dalej Brna, aby obejrzeć „Stokrotki”. Wspominając tę projekcję, pisał o dwóch obrzydliwie pięknych dziewczynach, które próbują realizować swoje demokratyczne prawa – tu i teraz.
Instytut Kultury Spotkania i Dialogu, godz. 17.00. Wstęp wolny
„Ptaszki, sieroty i głupcy” (Vtáčkovia, siroty a blázni), 1969, Czechosłowacja/Francja, reż. Juraj Jakubisko, scen. Juraj Jakubisko, Karol Sidon, zdj. Igor Luther
„Ta historia kończy się źle, ale nie powinno to was powstrzymać od śmiechu, ponieważ bohaterowie tego filmu śmieją się do ostatniej chwili”. To autorskie wprowadzenie można interpretować nie tylko w odniesieniu do filmowych bohaterów, ale także czechosłowackiego społeczeństwa po 1969 roku, dla którego rozpoczął się wówczas trudny okres „normalizacji”. Film, realizowany pośpiesznie w pierwszych miesiącach po wkroczeniu do Czechosłowacji wojsk Układu Warszawskiego, w atmosferze końca starego świata i nowej, ale przeczuwalnie gorszej rzeczywistości, to zapis prób oporu wyrastających z ducha hippisowskiej kontestacji. Tym samym powstało dzieło niezwykle barwne, oryginalne, prowokujące intelektualnie, a jednocześnie pełne kinofilskich odniesień, jak scena tańca na śmietnisku taśm celuloidowych czy parodiowanie przez bohaterów czołówek z nazwami wytwórni filmowych. Motywem przewodnim filmu jest ruina: bohaterowie mieszkają w zdewastowanym kościele, a i sami wydają się okaleczeni, skrzywdzeni przez wojenne doświadczenia. W tym świecie-ruinie jedynym pewnikiem staje się tytułowe szaleństwo, które stanowi enklawę wolności. Losy bohaterów prowokują do pytania o granice wolności – czy szukanie własnego spełnienia nie jest czasami destrukcyjne dla nas i naszego otoczenia? Film, jako „dzieło skażone nihilizmem i negujące społeczne – nie tylko socjalistyczne – wartości” nie został dopuszczony do dystrybucji. Jego spóźniona premiera w Karlowych Warach w 1990 roku przyniosła mu nagrodę FIPRESCI i zasłużone miejsce w panteonie arcydzieł czechosłowackiej filmowej nowej fali.
Instytut Kultury Spotkania i Dialogu, godz. 17.00. Wstęp wolny
„Podpalacze” (Brandstifter), 1969, RFN, reż. i scen. Klaus Lemke, zdj. Robert van Ackeren
Tytuł wyprodukowanego przez stację telewizyjną Westdeutscher Rundfunk filmu (Brandstifter) można przełożyć na język polski zarówno jako „Podpalacze”, jak i „Podżegacze”. Premiera odbyła się zaledwie rok po pożarach spowodowanych w dwóch domach towarowych we Frankfurcie nad Menem przez Andreasa Baadera i Gudrun Ensslin, późniejszych przywódców Frakcji Czerwonej Armii. Protestowali oni w ten sposób przeciwko społeczno-politycznemu porządkowi w Republice Federalnej Niemiec końca lat sześćdziesiątych. Film Klausa Lemkego, który dla wielu członków mieszczańsko-konsumpcyjnego społeczeństwa zachodnioniemieckiego był obyczajowym skandalem, odnosi się do tych wydarzeń w tyleż wyraźny, co niedosłowny sposób. Reżyser portretuje fikcyjną grupę kolońskich studentów prawa, zbuntowanych przeciwko dominującemu porządkowi. Bohaterowie, przedstawiciele tak zwanego pokolenia 68, dyskutują o światowej polityce i konieczności kulturowych zmian w Niemczech, w tym rewolucji w świecie akademickim. Podczas gdy jedni ufają sile słowa, inni decydują się na czyny. Nad filmowymi wydarzeniami unosi się duch czasu, przypominający o fascynacji reżysera amerykańską kulturą – jego protagoniści piją Coca-Colę, słuchają muzyki rockowej, lubią pop-art, wyjeżdżają do Nowego Jorku…
Lemke, wielbiciel hollywoodzkiego kina gatunków, uchodzący niegdyś za najbardziej antyintelektualnego filmowca niemieckiego, stworzył niepokojący, autorefleksyjny, a jednocześnie (auto)ironiczny film, lokujący się na antypodach zarówno kina komercyjnego, jak i arthouse’owych utworów pokolenia sygnatariuszy manifestu z Oberhausen. W „Podpalaczach” obsadził ponadto dwie, niezwykle ważne dla niemieckiej kinematografii artystki – Margarethę von Trotta, która niedługo później stała się jedną z najsławniejszych reżyserek europejskich, oraz, zaledwie osiemnastoletnią wówczas, Iris Berben, dziś divę niemieckiego filmu.
Instytut Kultury Spotkania i Dialogu, godz. 17.00. Wstęp wolny
Ręce do góry, 1967, Polska, reż. Jerzy Skolimowski, scen.: Jerzy Skolimowski, Andrzej Kostenko, zdj. Witold Sobociński, Andrzej Kostenko
Ostatni film Jerzego Skolimowskiego nakręcony w Polsce. Po decyzji o zakazie dystrybucji reżyser opuścił kraj. Widzowie zobaczyli „Ręcę do góry” dopiero w grudniu 1981 roku. W prologu dokręconym przed premierą Skolimowski mówi: „Zrozumiałem, że jeśli nie mogę robić filmu o tym, co rozumiem, nie mogę robić filmu o moim kraju, nie mogę mówić tego, co myślę, to musiałem wyjechać”. Ze względu na wybuch stanu wojennego tytuł został jednak ponownie usunięty z programów kinowych. Szerszą publiczność film uzyskał dopiero w latach dziewięćdziesiątych.
„Ręce do góry” to wielowarstwowa historia, na którą składają się różne epoki historyczne. Z okazji rocznicy uzyskania dyplomu spotykają się byli studenci Akademii Medycznej. Coraz bardziej upojeni alkoholem, w tańcu sterowanym muzyką Krzysztofa Komedy, wybierają się w podróż do przeszłości. Raz po raz zaciera się granica między rzeczywistością a pijackim zwidem. Krytyczny rozrachunek, jakiego dokonuje Skolimowski, jest jednak jak najbardziej realny. „A mówią, że nasze pokolenie nie jest zdolne do bohaterstwa” – mówi jedna z jego postaci. Pokazywana przez reżysera młodzież jest wygodna i konformistyczna. Scena, w której okazuje się, że na lepionym przez nich plakacie Stalin ma dwie pary oczu, należy do najbardziej znanych w historii kina polskiego. Zorientowawszy się, co zrobili, bohaterowie uciekają przerażeni.
„Ręce do góry” to utwór odważny – nie tylko dlatego, że otwarcie opowiada o lękach młodego pokolenia w PRL, ale też ze względu na złożoną strukturę formalną. Skolimowski konstruuje fabułę z metaforycznych urywków. Przekracza granice konwencjonalnego języka filmowego. Wśród historyków kina do dziś toczy się dyskusja, czy jego wczesną twórczość uznać za polską „nową falę”.
W 1968 roku do europejskiej kultury i polityki wkroczyli przedstawiciele generacji, dla której słowa „równość” i „wolność” to nie były frazesy. Chociaż żądania protestujących studentów we Francji, Włoszech i Niemczech Zachodnich różniły się od oczekiwań młodych ludzi w Polsce i Czechosłowacji, to łączył je duch kontestacji i niezgody na zastany porządek społeczny. Pragnęli rewolucji obyczajowej i szukali nowego języka w sztuce. Różniła ich polityka. Rebelianci z Europy Zachodniej fascynowali się komunizmem, a buntujący się obywatele Europy Środkowo-Wschodniej go potępiali.
Koniec lat sześćdziesiątych to nie tylko radosna kontrkultura, protest-songi i moda na dzwony, ale też namacalne doświadczenie przemocy. Wkroczenie wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji, antysemicka nagonka w Polsce, zamachy antyterrorystyczne Czerwonych Brygad i Frakcji Czerwonej Armii, to tylko niektóre z ciemnych stron tych lat. Zmiany społeczne i polityczne wywoływały strach i niepokój grup, przeciw którym były wymierzone.